To była moja pierwsza Republika Ludowa od upadku PRL-u. Na szczęście okazała się wcale nie taka ludowa jak się obawiałem. O tym czy warto jechać do Laosu przeczytacie w czerwcowym numerze Magazynu Trendy. Oraz poniżej …

Wisienka na torcie

To będzie moja pierwsza Republika Ludowa od czasów PRL-u. Puste półki, kolejki przed sklepem, czerwone flagi i pochody pierwszomajowe… Zastanawiam się z czym jeszcze kojarzy mi się przymiotnik „ludowa”. Jednak im bardziej zbliżamy się do granicy, tym bardziej uświadamiam sobie, jak mało wiem o kraju, na którego odwiedziny zdecydowaliśmy się raptem kilkanaście dni wcześniej.

>> więcej o podróżowaniu po Laosie na blogu

 

Granica

Na pierwszy rzut oka porządna i nowoczesna. Jednak już po chwili zaczynamy orientować się, że to tu, zaczyna się Azja właściwa. Trochę szalona, a trochę nieprzewidywalna. Przed nami pierwsza przeszkoda. Trzy okienka wydające wizy wjazdowe. Oczywiście wszystkie zamknięte. Bo przerwa. Tylko nie bardzo wiadomo z jakiego powodu. W końcu otwierają. Najpierw kolejka do okienka … numer dwa, w którym wydają wnioski wizowe. Później z wnioskiem, paszportem, zdjęciem i opłatą wizową trzeba ustawić się w kolejce do okienka numer jeden.

>> zobacz też: Czy Tunezja jest niebezpieczna czy świat, w którym żyjemy 

 

 

– Jak to nie ma zdjęcia ? – stojący przed nami turysta z Polski zapomniał, że do wniosku o wizę do Laosu należy obowiązkowo dołączyć jedną fotografię.
– No jeśli zdjęcia nie ma … – kontynuuje celnik nie zwracając uwagi na tłumaczenia zestresowanego rodaka – … to zrobimy bez zdjęcia. Po odbiór paszportu i reszty proszę do okienka numer trzy.

 

Widocznie w Laosie to, że zdjęcie jest wymagane nie zawsze oznacza, że jest potrzebne… ;-)

 

W oczekiwaniu na wizy postanawiam wymienić pieniądze. Wbrew obawom przejście graniczne wcale nie wygląda na „ludowe”. Kantor jest, pieniądze można wymienić o czym informuje szyld i wisząca pod nim karteczka z certyfikatem oraz napisem otwarte. Przynajmniej teoretycznie. Szczelnie zasłonięte rolety mówią jednak, że dziś z wymianą może być kiepsko.

Trudno, dobrze, że są chociaż toalety. Pewnie, że są, tylko, żeby zostać ich szczęśliwym użytkownikiem, trzeba wcześniej wymienić dolary. Okazuje się, że bez laotańskiej waluty nie mam szansy na ominięcie strażnika, który za WC kasuje po 1000 kipów od głowy.

Głupio tak wracać na tarczy. – Może chociaż jakąś mapkę uda mi się załatwić – kombinuję radośnie. Lecę z powrotem na początek granicy gdzie wydawało mi się, że widziałem przydatne materiały. Są. W końcu czemu w Laosie mieliby nie mieć materiałów dla turystów. Oglądam mapy, plany stolicy i przewodniki. Oglądam zza szyby, zamkniętego na cztery spusty punktu informacji turystycznej.

Całkowita poraża. Wynik w starciu turysta kontra laotańska granica, zero do trzech. Dobrze, że przynajmniej dostaliśmy wreszcie paszporty. Po dwóch godzinach od przyjazdu. Nie jest najgorzej.

>> więcej o tym jak dojechać z Tajlandii do Laosu

Laos

Ludowo Demokratyczna Republika Laosu ;-)

 

Upał

Wientian, stolica Laosu, wita nas jeszcze większy upałem. To nie takie zwyczajne, europejskie 30 stopni z kawałkiem. Nawet temperatury, na które narzekaliśmy w Malezji czy Indonezji bledną przy laotańskiej duchocie. Bezwzględnej, duszącej, oblepiającej całe ciało. I błyskawicznie odbierającej chęć do życia. 42 stopnie w cieniu i wilgotność sięgająca 100 % to nie są wymarzone warunki do wędrowania. Szczególnie gdy się nie ma parasola do osłony przed palącym słońcem.

Już po 30 minutach od przyjazdu do miasta, rozumiemy dlaczego w południe robi się tu tak pusto. Postanawiamy pójść w ślady miejscowych i przeczekać do wieczora.

Laobeer

W Laosie czas płynie wolniej. Dużo wolniej …

 

Jedzenie

A wieczorem zaczynamy ucztę. Na stołach rozstawionych przy ulicach jest wszystko. Są pyszne kiełbaski, doskonałe soki i grillowane warzywa. Wielu lokalnych dań nie potrafimy jednak nawet nazwać, nie mówiąc o ustaleniu ich faktycznego składu. Na przykład to coś, co wzięliśmy za niezwykle apetycznie wyglądający, grillowany stek z kurczaka, okazało się ugniecionym ryżem podsmażonym na rozżarzonym węglu.

Najbardziej jednak cieszą nas stoiska ze zwykłymi kanapkami. Po kilku miesiącach odżywiania się daniami na bazie ryżu i makaronu, miło jest posmakować zwykłego pieczywa.

 

Biznes

I jest super, tylko gdzie są te puste półki i kolejki przed sklepami ? Jak na razie, tylko powiewające gdzieniegdzie czerwone flagi z sierpem i młotem wskazują na to, że jesteśmy w komunistycznej republice. Komunistycznej z ustroju, demokratycznej z nazwy, z dużym wpływem religii, magicznymi świątyniami buddyjskimi oraz liberalizmem gospodarczym. Momentami tak dużym, że dla nieprzyzwyczajonych, europejskich umysłów wręcz nie do pojęcia. Szwedzi, którzy w Laosie postanowili zamieszkać opowiadali o problemach na jakie natknęli się przy „zakładaniu działalności”. Kupili piekarnię i zaczęli chodzić po urzędach chcąc ją zarejestrować. Kolejni urzędnicy odsyłali ich z kwitkiem nie mogąc zrozumieć o co tym durnym białym chodzi. Rozmowa wyglądała zazwyczaj tak:

– Kupiliśmy piekarnię i chcielibyśmy ją otworzyć.
– Super to otwierajcie.
– No i chcielibyśmy zarejestrować firmę …
– A po co ?
– Żeby zacząć sprzedawać …
– No to sprzedawajcie !

Po kolejnej, podobnej wymianie zdań posłuchali rady i zaczęli wypiekać. Podatkiem była niewielka danina na rzecz państwa lub urzędnika państwowego, bo pokwitowań podobno nie dostawali, po którą przychodził co jakiś czas miejscowy policjant.

>> więcej o podróżowaniu po Laosie na blogu

 

Mekong

W wiosce znajdującej po drugiej stronie rzeki, dokładnie naprzeciwko Luang Prabang, nie ma już zagranicznych turystów. Nie ma też asfaltowej drogi, spektakularnych zabytków czy restauracji. Jest za to stacja benzynowa, domki z trzciny oraz prawdziwe życie, jakie prowadzi większość mieszkańców, tego mimo dynamicznego rozwoju, wciąż jeszcze jednego z najbiedniejszych krajów na świecie.
– Popłyńcie Mekongiem – podpowiada amerykańska dziennikarka polskiego pochodzenia, którą spotkaliśmy nad rzeką.

Laos - Czy warto pojechać do Laosu ?

Wioska nad brzegiem Mekongu – naprzeciwko Luang Prabang

 

Z przyjemnością. Na samą myśl, że po raz kolejny, mielibyśmy się tłuc po tutejszych górach ciasnym mikrobusem, schłodzonym do 35 stopni, propozycja wykorzystania łodzi jest bardzo kusząca. Mekong to zresztą główna autostrada w Laosie, a do niektórych wiosek można dotrzeć tylko drogą wodną. W tej, którą oglądaliśmy kilka dni wcześniej był już przynajmniej i prąd, i transport publiczny, i szkoła. W tych, zagubionych w leśnej głuszy, składających się często z zaledwie kilku chałup często nie ma nawet tego. Ale jest traktor. Chociaż to może zbyt wielkie słowo na coś co wygląda na silnik od kosiarki, przymocowany do dwóch kół i połączony z przyczepą. Służy to do wszystkiego. To transportu plonów, przewiezienia zakupów i rodzinnych wycieczek.

Laos transport

Najbardziej popularny pojazd na prowincji Laosu

 

Tęsknota

Po dwóch dniach rejsu, kończących naszą laotańską przygodę już wiemy, że będziemy tęsknili. Za tymi krajobrazami, ludźmi i jedzeniem. Za słoniem na ulicy, misiem w hamaku i za tą atmosferą, w której człowiek ma wrażenie, że wskazówki zegara biegną wolniej, a czasami, kręcą się wręcz w odwrotną stronę.

Laos miał być nieplanowanym dodatkiem do naszej podróży. I był. Wisienką na torcie.

Słonie w Laosie

Słonie na ulicy dziwią w Laosie tylko turystów