Im bardziej wszyscy dookoła zachwalali mi wycieczkę do wodospadów El Limon tym mniejszą miałem ochotę by go zobaczyć. Jednak im gorliwiej przekonywali mnie, że nie da się tego zrobić bez konia, tym większą miałem ochotę by sprawdzić czy da się samemu zorganizować wycieczkę do wodospadów i przede wszystkim czy warto pojechać do El Limon…

W błocie po kolana

Mucho chocolate. Słyszałem za każdym razem, gdy próbowałem zagaić rozmowę na temat możliwości samodzielnego dotarcia do wodospadów Salto el Limon.

– Weź lepiej mister konia lub wycieczkę – tanio załatwię.

Tak, powinienem się już przyzwyczaić, że co drugi mieszkaniec Dominikany ma swoje prywatne biuro podróży :)

– Nie chcę wycieczki, chce tam podreptać sam – rozumiesz Amigo ? Nie rozumiesz. Trudno i tak pojedziemy tam sami.

 

W drodze do Salto el Limon

Dotarcie z Las Terrenas do El Limon nie nastręcza najmniejszych trudności. Z okolic cmentarza (to co znajduje się za murem, tuż przy morzu na rozstaju dróg to cmentarz jakby ktoś, podobnie jak my, nie zauważył w pierwszym momencie :) co kilkanaście minut startują busy w kierunku Samany.

Chociaż busy to za dużo powiedziane. Zostajemy załadowani na lekko przerobioną pakę pick-up-a i po kilku minutach ruszamy we właściwym kierunku zbierając po drodze pozostałych pasażerów.

Kilkanaście minut później jesteśmy na miejscu. El Limon. Ledwo wjechaliśmy do miasteczka, a już poruszenie, zamieszanie i kłótnia. Kto nas przejmie. Kto odda nam swojego konia, a kto zgarnie prowizję. Na nic zdają się nasze tłumaczenia, że dalej idziemy piechotą. Dopiero ulewa przegoniła nas do baru, a resztę miejscowych na z góry upatrzone pozycje, na skrzyżowaniu ulic. Stamtąd najlepiej widać wszystkich wjeżdżających do miasteczka turystów.

Godzinę i 2 piwa później po ulewie nie ma śladu. Podobnie jak po wejściu na szlak, który jak się okazuje zaczyna się kilka kilometrów za El Limon (w kierunku Samany). Wejść na trasę można w przynajmniej 2 miejscach. Podobno to drugie jest łatwiejsze dla dziwnych białych bez konia. Tak przynajmniej twierdzi kierowca jednego ze skuterków, który za kilka peso podrzucił nas pod sam drogowskaz.

 

Mucho chocolate

Szlak do wodospadów jest dość dobrze oznakowany i pusty. Chyba faktycznie wszyscy poszli pierwszą drogą. Duszno i stromo pod górę. Po ulewie wyszło słońce i wszystko zaczyna się pocić, z nami na czele.

I zaczynamy rozumieć co oznaczało powtarzane przez wszystkich „mucho chocolate”. Z kolejnymi kilometrami mleczna zaczyna przeradzać się w deserową. Brodzimy w tym już po kostki. Patrząc na ilość mijających nas zwierzaków wolę nie myśleć nad tym z czym nasza czekolada jest wymieszana. Chwila nieuwagi i przy kolejnej mijance wpadam w to coś po kolana …

Doszliśmy chyba do trasy numer jeden. Ludzi jak na zakopiance lub w markecie na wyprzedaży. Turyści siedzą wysoko na grzbietach koni prowadzonych przez miejscowych i patrzą na nas ze zdziwieniem.

– Patrz konia im ukradli, no co za czasy …

Dominikańczycy w wysokich kaloszach też przyglądają się nam uważnie ale raczej z sympatią i ciekawością obserwując miejsce gdzie kiedyś były nasze buty …

– Hola
– Buenos Dias

Witamy się z uśmiechem i puszczamy ich przodem. W końcu to oni są tu w pracy. Im szybciej wrócą tym większa szansa na kolejny kurs. My mamy czas.

W końcu docieramy na miejsce. Kilkadziesiąt metrów przed wejściem do celu podróży znajduje się jeszcze jeden, mniejszy wodospad. Prawie bez ludzi, bo mało komu chce się złazić z konia i brodzić w błocie. My i tak jesteśmy już umazani po kolana więc cieszymy się w spokoju pięknym widokiem. Gdybyśmy wiedzieli co czeka nas dalej pewnie cieszylibyśmy się nimi dłużej …

 

Salto el Limon

Dom wariatów, za wstęp do którego dobrowolnie zapłaciliśmy. Przy samych wodospadach tłumy. Wszyscy łażą jak święte krowy nie patrząc przed siebie. Błyskają flesze aparatów i tyłki turystów, którzy przebierają się po kąpieli w rzece. Anglicy drą japę płosząc wszystkie zwierzaki w promieniu kilkunastu kilometrów, a rosyjska wycieczka ustawia się na środku niewielkiej i jedynej ścieżki do sesji fotograficznej.

Pomiędzy nimi ganiają francuskie dzieciaki rzucając się resztkami błota. Ludzka wieża Babel, która w dodatku całkowicie zasłania wodospad. Na zdjęciach Salto el Limon wygląda zdecydowanie lepiej niż w rzeczywistości, w samo południe.  Zwiewamy stamtąd czym prędzej …

 

Wycieczka do Salto el Limon praktycznie:

– Dojazd z Las Terrenas busem do El Limon lub do Samany (czasami jeżdżą bezpośrednie). Z El Limon trzeba podejść lub podjechać skuterem, główną drogą w kierunku Samany do drugiego drogowskazu kierującego na Salto el Limon. Jadąc z lub busem do Samany można wysiąść odpowiednio przed lub za El Limon.

 

– droga do wodospadów Salto el Limon jest dość prosta, chociaż w upale bywa męcząca – trzeba mieć ze sobą sporo wody. Wędrówka trwa ok. godziny w 1 stronę. Po drodze błota jest momentami po kostki, a na poboczu i po kolana.

 

– wycieczkę najlepiej zrobić wcześnie rano aby uniknąć największego tłoku

 

– czy warto wybrać się na wycieczkę do wodospadów Salto el Limon ? Wodospady jak wodospady. Rano i wieczorem, bez ludzi na pewno jest tam przepięknie. W ciągu dnia bezpośrednio przy wodzie jest nie do wytrzymania. Natomiast sama wędrówka jest bardzo przyjemna i zdecydowanie da się zrobić wycieczkę do Salto el Limon samemu :-)

 

– w El Limon można też wykupić wycieczkę lub konia z przewodnikiem w cenach niższych niż w Las Terrenas. Więc jeśli komuś nie chce się chodzić, a oszczędza każdy grosz może podjechać do El Limon busem i na miejscu wynająć konia. A wygodni i/lub leniwi mogą wykupić cały pakiet w dowolnym hotelu, biurze, sklepie lub u dowolnego mieszkańca w Las Terrenas. W końcu na Dominikanie każdy ma swoje biuro podróży … Ceny wycieczek z transportem, obiadem i koniem zaczynały się od ok 20 usd – w zależności od źródła i umiejętności negocjacyjnych

 

– przed wejściem pod same wodospady trzeba wykupić bilet wstępu

 

– w drodze powrotnej warto zatrzymać się ok 4 km przed Las Terrenas i wrócić spacerem wzdłuż pięknych,  niemal całkiem pustych plaż :)