Wypijcie w domu, z przyjaciółmi i powiedzcie wszystkim, że w podróżowanie po Gruzji nie jest niebezpiecznie – poprosił nasz taksówkarz wręczając nam butelkę wina i czaczy, miejscowej wódki wyrabianej z winogron. Zapraszam więc do Gori, miasta urodzin Józefa Stalina i zamkniętych fabryk.
Gruzja GORI
Według drogowskazu do Gori miał być raptem kilometr, a tymczasem idziemy już dobre pół godziny, a miasta ani widu, ani słychu. To znaczy jakieś budynki są ale nawet przy olbrzymiej ilości dobrej woli wspomaganej butelką gruzińskiego wina okolicy nie da się nazwać nawet przedmieściami. To raczej dawna dzielnica przemysłowa.
Wzdłuż dziurawej drogi biegnie gazociąg. Za nim straszą opuszczone fabryki i szare bloki bez okien i drzwi. I mnóstwo śmieci, i sterty gruzu. Przechodząc koło kolejnego osiedla mieszkaniowego zastanawiam się ile w tym kryzysu, a ile rosyjskich bomb, które spadały na Gori w 2008 roku.
Jest cywilizacja. Chociaż może to nieco za duże słowo. Stacja benzynowa, którą mijamy wygląda jakby żywcem przeniesiona z muzeum. Żeby zatankować trzeba wcześniej obliczyć ile litrów potrzebujemy. Pracownik programuje wówczas maszynę, która tak długo pompuje benzynę, aż wyczerpie się ustalony limit. A jeśli pomylimy się i zamówimy za dużo ? Maszyna nie ma przycisku stop. Po prostu wyjmuje się pistolet i nadmiar benzyny spuszcza do pojemnika lub wylewa do dziury obok dystrybutora. Przy czym nie sądzę, żeby był to specjalnie powszechny problem. Jeszcze nie widziałem by ktokolwiek w Gruzji tankował do pełna. Kierowca busa czy taksówki zawsze wlewa tylko tyle, na ile zebrał od pasażerów. Akurat tyle by przejechać zakładaną trasę…
W końcu jest i centrum Gori. Jest twierdza i są taksówki stojące na placu pełniącym funkcję dworca.
– Za ile do Upliscyche – pytam pierwszego kierowcę z brzegu.
– Normalnie 30 lari ale dla ciebie może być i za 20.
Chwilę później mamy już kilkunastu chętnych , z których każdy ciągnie nas do swojego wozu.
– Dawaj, za 15 – próbuję wysondować normalną cenę za kurs do skalnego miasta. Mało krzyczą ci najbardziej nachalni. Odchodzimy na bok dając im chwilę do namysłu.
– Skąd jesteście – pyta po chwili jeden z kierowców
– Z Polski ? A to dawaj, pojedziemy za 15 … Tomas jestem – rozpoczyna swoją opowieść …
Tak poznajemy kolejnego, wyjątkowego Gruzina, zyskujemy kierowcę i przewodnika w jednym.
– Za zakrętem będzie świetny punkt widokowy – komenderuje – a w tym domu mieszka mój przyjaciel – dodaje, trąbiąc ile sił dla podkreślenia wagi swoich słów i przywołania kolegi.
Jedynym widocznym efektem użycia klaksonu jest nasza chwilowa głuchota i zniknięcie wszystkich zwierzaków z okolicy, które pognały przed siebie po pierwszym sygnale. Bo co jak co ale klakson to Tomas ma potężny…
– Chyba go nie ma – dodaje wyraźnie zmartwiony – może w drodze powrotnej…
– Kiedyś przywiozłem mu pięciu Polaków na nocleg – kontynuuje rozpoczętą kilkanaście minut historię. – Pytam ich: popić lubicie ? To popróbujcie naszego wina. Wypili 5 karafek zapijając domową wódką. Następnego dnia pojechałem sprawdzić czy żyją.
– Żyją odpowiada „drug”. Od wczoraj śpią w ogrodzie, ale żyją …
– Innym razem – opowiada bez chwili oddechu – wiozłem Polki do Gori. Mówią, że pić im się chce, i by w jakimiś sklepie stanąć, bo dzień był duszny i parny, o prawie jak dziś. Wlałem im domowego wina do butelki po lemoniadzie i mówię: proszę, oto gruzińska lemoniada – kończy zanosząc się śmiechem.
Inne opowieści nie są już tak wesołe. Rozmawiamy o Abchazji, Osetii i o wojnie z Rosją.
– 20 lat pracowałem jako dyrektor bazaru w Gori, później syna mi zabili.
Nie chce mówić o szczegółach, a części opowieści nie rozumiem. Nie ważne mówi, było ich dwóch, drugi to syn gubernatora, przyszli dziennikarze, a ja powiedziałem co myślę i wylądowałem na wojnie.
– Patrz jaki po 4 miesiącach w Abchazji wróciłem siwiutki jak gołąb, a teraz na taksówce jeżdżę. Cóż, takie życie – dodaje z uśmiechem. Ale my tu o wesołych rzeczach mówmy. Piliście czaczę – gruzińską wódkę z winogron ? Nie ? To trzeba to zmienić.
W Upliscyche jesteśmy niemal sami, nie licząc kilkudziesięciu jaszczurek, nietoperza i może ze 2 innych par. W Kapadocji i jordańskiej Petrze spacerują w tym czasie tysiące turystów, a Wardzia i Upliscyche wciąż czekają na swoje odkrycie. Żadnych tłumów, żadnych autokarów. Podoba mi się, nawet nieco bardziej niż w Wardzi, ale to może efekt szczęścia wynikającego z pozbycia się gorączki, która trawiła mnie przez ostatnie 2 dni.
>> więcej o Upliscyche i Wardzi – skalnych miastach w Gruzji
Gori – muzeum Stalina
Wizyta w Gori nie byłaby pełna bez odwiedzin w muzeum Stalina. Gruzini dość wybiórczo traktują historię. Starają się pominąć zbrodnie jakich dopuścił się ich było, nie było rodak podkreślając po prostu, że Iosif Wissarionowicz Dżugaszwili (bo tak naprawdę nazywał się wieloletni dyktator) wielkim człowiekiem był, a zabójstwa i terror były wypadkiem przy pracy.
W samym muzeum można zobaczyć szereg eksponatów związanych z dawnym władcą Rosji. Są zdjęcia, wycinki z gazet, a nawet głowa Stalina na środku sali. Na podwórku stoi natomiast chata jego ojca, w której mały Józef spędził pierwsze cztery lata swojego życia i pancerny wagon, którym zazwyczaj podróżował. Można lubić lub nie lubić, ale zobaczyć było warto.
Po wyjściu czeka nas niespodzianka. Tomas, który uparł się, że na nas poczeka (z argumentem, że co ta ja nie mam samochodu, żebyście musieli pieszo 500 metrów spacerować, nie byliśmy w stanie polemizować) wyskoczył pod naszą nieobecność do domu i teraz stoi z butelką wina w jednej ręce i czaczy w drugiej.
– Wypijcie w domu, z przyjaciółmi i powiedzcie wszystkim, że w Gruzji nie jest niebezpiecznie. Tu dużo dobrych ludzi żyje, którzy czekają na turystów więc powiedzcie by do nas przyjeżdżali.
świetny blog! bardzo ciekawie czyta się Twoje artykuły :)
„W samym muzeum można zobaczyć szereg eksponatów związanych z dawnym władcą Rosji.” – Stalin nie był żadnym władcą Rosji, tylko ZWIĄZKU RADZIECKIEGO, a to zasadnicza różnica…tak samo jak Tito nie był władcą Serbii tylko Jugosławii.
Po jakiemu rozmawialiście? Bez znajomości rosyjskiego i gruzińskiego jest sens jechać?
Tylko rosyjski, kilka słów po gruzińsku – głównie grzecznościowych zwrotów. Znajomość chociaż podstaw rosyjskiego zdecydowanie ułatwia podróż i komunikację. Po angielsku dogadasz się jedynie w Tbilisi, Batumi i może w najbardziej turystycznych miejscach znajdziesz kogoś, kto coś potrafi powiedzieć po angielsku. No chyba, że coś się w tym temacie ostatnio zmieniło …?
strasznie nie lubie takich opowiesci napuszonych Polaczkow, nawet nie przedmiescia, bloki zniszczone… jak pozbawionym uczyc trzeba byc, zeby pisac tak o miescie, w ktorym 9 lat temy byla wojna? takich ludzi to tylko zamknac w 5 gwiazdkowych hotelach i nie wypusczac 2 tygodnie. niestety, polskie buractwo granic nie zna. Gruzja moze biedna, moze zniszczona ale piekna jaz zaden inny kraj i bezpieczna. i strasznie zal, ze jezdza tam ludzie, ktorzy nie potrafia Gruzji doceniac i podziwiac.
Żeby nie lubić jakiejś opowieści najpierw trzeba ją przeczytać, a później jeszcze postarać się zrozumieć ;-);-) Spróbuj, na początku może być trudno ale potem jaka satysfakcja … ;-)
Jakbyś jednak nie znalazła w sobie tyle samozaparcia, żeby doczytać do końca to króciutko:
– Lubię Gruzję i chętnie tam wracam. Uwielbiam Gruzinów – przynajmniej tych, których poznałem oraz ichniejszą kuchnię i jestem pod ogromnym wrażeniem kaukaskich krajobrazów, o których wielokrotnie pisałem choćby tu: https://www.przedreptacswiat.pl/co-warto-zobaczyc-w-gruzji/
– A mimo to trochę obawiałbym się jednak tak kategorycznych opinii, że Gruzja jest najpiękniejsza na świecie – może dlatego, że – w przeciwieństwie zapewne do Ciebie – nie odwiedziłem jeszcze wszystkich krajów.
Resztę wpisu zostawię bez komentarza bo nie bardzo rozumiem, co autorka miała na myśli ;-)
Także może następnym razem, zanim postanowisz podzielić się światem swoją opinią na jakiś temat spróbuj wcześniej:
a/ zapoznać się z materiałem, który zamierzasz skomentować
b/ nie oceniaj książki po tytule lub po przeczytaniu jednego rozdziału
c/ poświęć odrobinę czasu, żeby komentarz był zrozumiały dla innych ;-)