Kiedyś to była impreza, na którą do Laosu ściągały tłumy, nie tylko młodzieży, z całego świata. . Hektolitry alkoholu, wiadra narkotyków i dziesiątki barów usytuowanych po obu stronach rzeki. Postanowiliśmy sprawdzić jak dziś wygląda czołowa atrakcja turystyczna w Vang Vieng.
Tubing Vang Vieng
– Dziś to już nie to samo, nuda jak w polskim filmie i nurt jest tak słaby, że czasami wiosłować trzeba – czytaliśmy przed przyjazdem do Laosu
– Jest strasznie niebezpiecznie – przekonywała kolejna osoba, która podobno była świadkiem utonięcie na szlaku.
Wierz tu człowieku opiniom w internecie. Samemu trzeba sprawdzić. Okazja jest wyśmienita bo w trakcie naszej podróży dotarliśmy właśnie do laotańskiego miasta Vang Vieng, którego główną atrakcją są kontrowersyjne spływy na dętkach
Sposób na upał
40 stopni w cieniu skutecznie zniechęca nas od kilku dni do jakiejkolwiek większej aktywności. Kilkukilometrowy spacer po okolicy skutkuje pojawieniem się objawów stanu przedzawałowego, a odwiedziny w jednej z laotańskich jaskini powodują dwudniowe zakwasy. Kto to widział, żeby do jaskini wspinać się po pionowo niemal umieszczonych drabinach. Spędzenie dnia nad rzeką wydaje się być rozsądnym pomysłem, tylko te sprzeczne opinie …
Rano, przy odbiorze dętek dostajemy numerki wymalowane na dłoniach wodoodpornym markerem. Ja jestem numer 10, Anka 9. – To po to, żeby mogli łatwo zidentyfikować zwłoki – śmiejemy się i jako jedyni odbieramy kapoki. Lokalnym busem wywożą nas do zakola w górze rzeki gdzie kierowca ruchem dłoni wskazuje pierwszy bar.
Nurt jest rześki ale jest płytko. Momentami tyłkami zgarniamy kamienie z dna. Do baru jest zaledwie kilkadziesiąt metrów ale ten znajduje się w zakolu. Nurt ściąga nas na drugą stronę rzeki ale właściciel baru jest przygotowany. Szybkim ruchem rzuca nam linę obciążoną butelką i wciąga nas do swojego królestwa. Muza gra na maksa ale zainteresowania dużego nie ma. Tłumów nie ma też w kolejnym barze, w którym obok wszelkiej maści alkoholi zamówić można „happy balloon”. Amatorów tajemniczej pozycji nie widać. Podobnie jak chętnych na skorzystanie z pozostałych atrakcji. Siatkówki w błocie, kosza pod prysznicem czy próby przejścia na kłodzie umieszczonej nad basenem z wodą. Huśtawki, na których można było „fruwać” nad rzeką zostały zamknięte. Podobno z powodu wypadków do których dochodziło gdy pijane towarzystwo wpadało do wody, często na głowy innych spływających w dętkach.
– Masz papierosa – pytają sąsiada na dętce dwie turystki.
– Nie palę – odpowiada chłopak, po czym zaciąga się dymem i mówi z uśmiechem – ale mam jointa …
Dopływamy do kolejnego przełomu. Po prawej kamienie, po lewej głazy, a nurt zaczyna kręcić moją dętką. Nie jest groźnie, trzeba tylko uważać na wystające od czasu do czasu skały i kajakarzy, których jest więcej niż tych korzystających z tubingu. Po chwili nurt rozlewa się w szerszym korycie, a my skupiamy się na podziwianiu obłędnych krajobrazów leniwie wiosłując co jakiś czas rękoma.
Czy tubing w Vang Vieng jest bezpieczny ?
– Tubing ? W Vang Vieng ? Nie warto, nic ciekawego – czytam po powrocie do pokoju kolejne opinie osób, które przekonują w internecie, że spływ dętkami w Vang Vieng to rozrywka niegodna chyba prawdziwego podróżnika
– To centrum rozrywki dla naćpanych nastolatków i pijanych debili – wtórują następni, ramię w ramię z tymi, którzy najchętniej zamknęliby to siedlisko patologii, bo przecież wszyscy się tam potopią.
A niech się zapiją, zaćpają i potopią jeśli mają ochotę. Po zlikwidowaniu lin za pomocą których można było skakać do rzeki dla nikogo innego nie stanowią zagrożenia. Niech tylko odpowiadają za swoją głupotę i płacą za ewentualne akcje ratownicze.
My spędziliśmy na rzece niezwykłych 6 czy 7 godzin i chętnie powtórzyłbym to jeszcze nie jeden raz. Szczególnie w upalny dzień, których w Laosie w kwietniu nie brakuje i w doborowym towarzystwie, z którym mógłbym potarzać się w błocie ganiając za piłką.
Spływ dętkami w Vang Vieng wcale nie jest też jakoś specjalnie niebezpieczny, przynajmniej przy niskim stanie wody, a wypicie piwka w barze po drodze też nie powoduje, że stanie się sportem ekstremalnym.
Natomiast wyjazd na tubing bez kamizelki jest już przejawem skrajnej głupoty, prezentowanej niestety przez większość osób mijających nas tego dnia na rzece.
Było cudownie i w kazdej chwili bym to powtórzyła! Nie słuchać tych, co mówią, ze nie warto, trzeba samemu spróbować :)