Podróż pociągiem w Indiach to wyjątkowe przeżycie – słyszeliśmy zewsząd. Pociągi w Indiach to koszmar. Już samo kupno biletów na indyjski pociąg stanowi czasem prawdziwe wyzwanie, a później jeszcze ten tłum … Bilety kupiliśmy na szczęście bez większych problemów, czas na konfrontację tego co słyszeliśmy i czytaliśmy z rzeczywistością …
Pociągi w Indiach
Nisko zamocowane, zakratowane okienka nie mają szyb. Można opuścić tylko drewniane „żaluzje”, żeby nie wiało lub nie padało do środka. W środku brudno. Cały wagon wygląda jakby od dnia opuszczenia fabryki żadna jego część, może poza siedzeniami, nie widziała odrobiny wody, nie mówiąc o szmacie lub szczotce. Indyjski standard.
Twarde ławki. Dwie na dole i dwie na górze. Ustawione w poprzek wagonu, naprzeciwko siebie. Oparcie dolnej można podnieść, tworząc trzeci rząd pryczy do spania. Po prawej stronie jeszcze dwa łóżka ustawione równolegle do biegnącego przez cały wagon korytarza. A pod sufitem zardzewiałe wentylatory pracujące na pełnych obrotach. Pracujące skutecznie, bo mimo upału panującego na zewnątrz w środku jest przyjemnie chłodno. Leżąc wysoko, tuż pod sufitem, momentami nawet zbyt chłodno.
To sleeper, jeden z najpopularniejszych i najtańszych wagonów w Indiach.
Podróż pociągiem w Indiach
Kupując bilety przydzielono nam środkową i górną pryczę. Gdy znaleźliśmy nasze miejsca, obie środkowe ławki były złożone, wszyscy siedzieli na dolnych. Dwie górne jeszcze chwilowo stały puste. Mimo, że nasz zakątek, przeznaczony teoretycznie dla sześciu osób, objęty był całkowitą rezerwacją od początku siedzimy w siódemkę. Ale i tak jeszcze nie ma tych legendarnych tłumów. Ruszamy punktualnie …
Dyskretne dwa kroki w lewo, potem kolejne dwa w naszą stronę … Rzut okiem pod moją ławkę, jest miejsce… Zanim zdążyłem się zorientować, czy zaprotestować jeden z miejscowych jadących na bilecie bez rezerwacji (o rodzajach biletów napiszę kiedy indziej bo to bardziej skomplikowany temat) przestawia mnie i próbuje upchnąć pode mną swoją ogromną walizkę.
– Czekaj, czekaj – po pierwsze nie wejdzie tu, po drugie to miejsce na mój plecak, z którego wyciągałem tylko wodę.
– Sąsiedzi z naprzeciwka przeganiają natręta, który nie wydaje się być zmartwiony niepowodzeniem i już czujnie rozgląda się po okolicy szukając innej możliwości.
Walka o miejsce
– Bądź twardy i nie wpuszczaj nikogo. To miejsca objęte ścisłą rezerwacją i przeznaczone tylko dla 6 osób – podpowiada mi hinduski sąsiad i równocześnie stanowczym ruchem ręki odgania kolejnego kandydata na towarzysza naszej kompanii.
Jest stąd, więc pewnie wie co mówi. Tylko jak w jednej chwili pozbyć się bagażu dobrych manier, wpajanych przez całe życie i nie ustąpić staruszkowi miejsca ?
– To łatwe – wystarczy nie patrzeć na starą osobistość. Jeśli stoi, nie patrzę jak stoi. To tylko jego interes to stanie, i nie ma nic do twojego siedzenia – tłumaczył autorowi Shantaram Prabaker, jego indyjski przyjaciel.
To co w poukładanej Polsce traktowane jest jako dobry uczynek, tu jak widać często brane jest za oznakę słabości. Tylko, że to są Indie, a nie sterylna Europa. Tu wszędzie i każdego dnia, o każde miejsce, nie tylko o to w pociągu, toczą się prawdziwe wojny prowadzone przez każdego z ponad 1 miliarda 200 milionów mieszkańców tego wielkiego kraju.
– Gdyby na tak ciasnej przestrzeni znalazł się miliard Francuzów, Australijczyków czy Amerykanów walka przy wsiadaniu do pociągu byłaby znacznie gwałtowniejsza – kontynuował swoje rozważania główny bohater książki.
Tymczasem na bocznych, mających podobno nieco inny status miejscach tłoczy się na zmianę już czasem po 5 osób. Jedno z górnych łóżek zostało całkowicie zastawione bagażami, a na nieużywaną chwilowo pryczę sąsiadów, korzystając z chwili nieuwagi, wcisnęło się błyskawicznie kolejnych dwóch pasażerów. Ktoś śpi skulony, inny tuli się do niego na łyżeczkę i żeby nie spaść trzyma go z uczuciem za kolano. Teza o dystansie intymnym, do którego dopuszczamy podobno tylko najbliższych, w Indiach nie sprawdza się zupełnie …
Życie w wagonie
Próbuję spać, ale nie da się. Pociągiem buja, twarde deski wbijają się w tyłek. Chociaż muszę przyznać, że i tak jak na 5 godzin jazdy czuję się całkiem przyzwoicie. I o niebo lepiej niż po trwającym mniej niż 2 godziny locie z Londynu do Gdańska samolotem Wizzair-a.
Już tylko 4 godziny do celu …
Przyglądam się temu co dzieje się dookoła. A dzieje się sporo. Średnio co 30 sekund koło mojej głowy przemyka kolejny sprzedawca, który śpiewem lub krzykiem zachwala swoje towary. Od orzeszków, bananów, bułek, popakowanych jak w samolocie dań na ciepło przez wodę i najróżniejsze napoje po dmuchane poduszki pod głowę oraz plastikowe zabawki rodem z Chin.
Pociągi w Indiach – jedzenie
Współtowarzysze zamawiają jedzenie. Garść czegoś co wygląda jak chrupki wsypana zostaje na kilka nie pierwszej świeżości kartek z gazety i pokropiona cytryną. Całość przyozdobiona zostaje jeszcze garścią papryczek chilli, z których cześć wraz z chrupkami chwilę później ląduje na siedzeniu i na podłodze, a resztki wraz z butelkami po wodzie wylatują przez okno.
– Było dobre – obwieszcza całemu wagonowi nabywca przeciągłym beknięciem.
I zamawia jeszcze garść smażonych samosów od kolejnego sprzedawcy, wrzucając mu garść pomiętych banknotów do miski z pozostałymi pierogami. Dobrze, że mamy swoje – myślę po cichu, licząc naiwnie, że te nasze przygotowywane były z większą dbałością o higienę.
Za sprzedawcami podąża kolejny kaleka. Z bezwładnymi nogami pełznie podpierając się na rękach, w których trzyma też niewielką miotełkę i zamiata nią nieczystości. O uwagę i pieniądze pasażerów musi walczyć z dwoma żebrzącymi kobietami, które niemowlakami noszonymi na ręku próbują wzbudzić litość. Z drugiej strony dochodzą coraz głośniejsze śpiewy. To kolejna, pracująca mama wykonuje jakiś tutejszy szlagier, a jej na oko 10-11 letnie pociechy udają niezgrabnie, że tańczą.
Stacja
I kolejna fala kilkudziesięciu handlarzy i przenośnych stoisk z przeróżnym jedzeniem.
Przysypiam. Nie wiem czy na minutę czy pół godziny. Budzi mnie coś chodzącego po twarzy. Zrywam się gwałtownie. To jednak nie robactwo tylko stragan z pamiątkami. Breloczki, drewniane słoniki i plastikowe obrączki dyndają przez kilkanaście minut pod naszymi nosami zanim właściciel kramu niezadowolony ze słabego bo zerowego utargu nie przeniesie się 5 metrów dalej.
Z półtoragodzinnym opóźnieniem dojeżdżamy do celu. Wcale nie było aż tak źle.
– Hospet ? – upewniamy się zbierając do wyjścia
– Dopiero na następnej stacji … – słyszymy w odpowiedzi
O ułamek sekundy za późno. Na ławkach, na których spędziliśmy ostatnich 9 godzin w mgnieniu oka doszło do gwałtownej rewolucji. Ci co siedzieli z brzegu przenieśli się pod okno, a na wolnych miejscach błyskawicznie pojawiły się nowe twarze. I wszystkie uparcie wypatrywały czegoś interesującego za oknem.
– To łatwe – wystarczy nie patrzeć na starą osobistość. Jeśli stoi, nie patrzę jak stoi. To tylko jego interes to stanie, i nie ma nic do twojego siedzenia…
Raz jeszcze przypomniałem sobie fragment czytanej właśnie książki i uśmiechnąłem się pod nosem rozciągając zdrętwiałe członki.
W indyjskim pociągu trzeba pilnować swojego miejsca …
Ja tam jeździłem tylko „Jungle” class. Sleeper to przy tym luksus.
Takie podróżowanie taje w kość ;)
Bez przesady, było ciekawie, to na pewno. Ale zdarzało mi się bardziej psioczyć na rodzime koleje ;-)
Świetny text,ja też tak czułem.Pozdrawiam