Podróże uczą wielu rzeczy. Na przykład – jak otworzyć się na drugiego, nieznanego człowieka. Bez zastanawiania się, bez szukania „drugiego dna”, Brać, co dają, uprzejmie się ukłonić i kiedyś to oddać. W innym miejscu, w innym czasie. Właśnie wtedy … 

Zaczyna się Podróż, a kończy Turystyka (*)

Tylko czy zdążymy to wszystko kiedyś oddać ? Te wszystkie uśmiechy, te tony pozytywnej energii, worki podarunków, tysiące dobrych słów i miliony minut, które podarowali nam obcy ludzie spotkani na szlaku. I czym właściwie zasłużyliśmy sobie na tyle bezinteresownej zazwyczaj życzliwości ?

 

Jacy są Filipińczycy ?

Pocieszni i wiecznie uśmiechający się..

Przynajmniej ci, których spotkaliśmy do tej pory na swojej drodze. Takiej ilości uśmiechniętych twarzy, w dodatku ładnych twarzy, nie widziałem już dawno. Uśmiechają się wszyscy. Pani w sklepie, mijający nas przechodnie, dzieciaki biegające po ulicach. Wszyscy. Uśmiechają się do nas i do siebie. Kultura uśmiechu. Nawet jeśli nie wszystkie uśmiechy są szczere to i tak w połączeniu z dużą dawką słońca daje mi to ogromny zastrzyk energii.

Ludzie na Filipinach są uśmiechnięci

 

Chodzę po ulicy i szczerzę się tak samo jak oni. W Polsce wszyscy wzięliby mnie za chorego. Idzie wariat i się cieszy. Na Filipinach bycie wariatem to norma. Mijam robotników pracujących przy budowie domku na plaży. Wszyscy śmieją się do mnie i machają z daleka.
– Cześć, jak się masz. Skąd jesteś ?
Śmieję się i ja, zatrzymując na krótką pogawędkę.

Na Filipinach trzeba się uśmiechać
Gościnni i przyjacielscy

Chwilę później ktoś macha do mnie z daleka. – Choć, usiądź z nami – zaprasza do stolika przy którym siedzą już jego kumple i rodzinka mieszkająca w skromnym domku bambusowym na plaży. Jak tu odmówić gdy zaproszenie poparte jest kubkiem bursztynowego napoju.
– Czemu jesteś sam ?
– Żona miała mały wypadek i chodzi o kulach.
– Masz filipińską żonę ?
– Nie tak jak ja jest z Polski …
– No to masz jeszcze kilka sztuk mango, dla żony. I zdjęcie z nami koniecznie zrób, żebyś nie zapomniał naszych twarzy – po 20 minutach rozmowy żegnamy się jak starzy znajomi.

Podróż po Filipinach

 

– Poczekaj – słyszę gdy zbieramy się do wyjścia z knajpki znajdującej się wprost na gościnnej plaży Arevalo. To Ernie, właściciel jednej z tradycyjnych, filipińskich łodzi, którego poznałem rano. Rozmawialiśmy długo. O naszych łodziach polinezyjskich w Polsce i jego łodzi Paraw szykującej się do regat i o tym, że bardzo chciałbym się kiedyś przepłynąć ale jutro muszę jechać dalej.

Paraw z Boracay i jej właściciel
– Jak nie możesz jutro zostać do końca to masz w prezencie chociaż koszulkę mojej załogi…

 

Pomocni i bezinteresowni

– Chodźcie ze mną, mój syn zaraz przyjedzie to zabiorę was do miasta – słyszymy od nieznajomej na dworcu w Iloilo. Nie wiem, czy z dwoma plecakami i Anką kuśtykającą o kulach wyglądamy na tak zagubionych, czy też znowu trafiliśmy znowu we właściwe miejsce o właściwym czasie ale cieszymy się z propozycji. Nieco mniej cieszą się osaczający nas taksówkarze. Gdyby nie nieznajoma pewnie musielibyśmy z usług jednego z nich skorzystać bo patrząc na wysoką pakę jeepneya (pick-up-a pełniącego na Filipinach obowiązki miejskich autokarów – zobacz) nie bardzo widzę jak miałbym tam wstawić „kalekę”.

– Ale czy na pewno nie będzie to dla Ciebie problemem – pytamy po raz kolejny
– Wskakujcie i się nie bójcie, jestem lekarką – słyszymy w odpowiedzi.

No to wsiadamy, lekarze rzadko kiedy okazują się seryjnymi zabójcami ;-) Zanim dojechaliśmy do centrum i hotelu zrobiliśmy z Xynthią, jak się okazało lekarką bez granic jako przewodniczką rundkę po mieście i zostaliśmy zaproszeni na specjalność Iloilo – Batchoy – zupę z podrobów. Podobno wszyscy zjeżdżają tu z całych Filipin, żeby jej spróbować.
– Jutro mam wolne i jest chiński nowy rok więc jak nie macie planów, a będziecie potrzebowali pomocy to zadzwońcie. Pojedziemy do knajpki z najlepszymi owocami morza …

 

Jak to leciało ?

… otworzyć się na drugiego, nieznanego człowieka. Bez zastanawiania się, bez szukania „drugiego dna”, Brać, co dają, uprzejmie się ukłonić i kiedyś to oddać … – przez głowę przelatują mi bardzo mądre słowa Robba Maciąga

 

I tylko czy my zdążymy to wszystko kiedyś oddać ? No i jak pozbyć się skutecznie tych hodowanych przez lata życia w Polsce diablików, które szepcą nieustannie:

– Nie ma nic za darmo …
– Nie wypada nadużywać gościnności …
– Nie ufaj obcym …

Będziemy próbowali ;-)

 

(*) Tekst kiedy zaczyna się podróż, a kończy turystyka jest cytatem i pochodzi od Robba Maciąga